Z INNEJ BECZKI

Poprzednio było o konkursie. To teraz z innej beczki. Pomniki upamiętniające Żołnierzy II Wojny Światowej. Jakaś forma pozioma i do tego tyczka… Czy wiecie, że fenomenem była ich wysokość? Nie?

Nieważna była chwała i odwaga żołnierzy, którzy poświęcili swe życie dla oswobodzenia naszego kraju. Nie męstwo i pogarda śmierci, nie „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Nie to było istotne, ale najważniejsza była wysokość pomnika. Bardziej się rzuca w oczy, lepiej widać? To jest argument, ale tylko w połowie prawdziwy. Kto zgadnie – dostanie nagrodę. Nie będzie to uścisk dłoni Prezesa, ani teka ministra dalekowzroczności. Ale o tym za chwilę.

Cechą wspólną pomników z przeszłości jest to, że są niezłe, a wiele jest bardzo dobrze skomponowanych. Mają poprawne proporcje, żołnierskie postacie na ogół nie mają błędów anatomicznych. Jest rozmach, patos, oręż, walka i chęć pokonania niemieckiego najeźdźcy. Z materiałem bywało już różnie: z reguły używano kamienia i odlewu w brązie, później często stosowano odlewy z betonu, aby obniżyć koszty.

Ale forma – lepiej lub gorzej – zawsze się broniła. Nawet w takich przypadkach jak pomnik Żołnierzy Wojska Polskiego w Stolicy dłuta Xawerego Dunikowskiego: na odsłonięciu pewien wysokiej rangi towarzysz partyjny zapytał Artystę, czy nie wydaje mu się, że nogi żołnierza są zbyt krótkie w stosunku do całej reszty ciała? Miał usłyszeć taką odpowiedź: „Mają. Wy, towarzyszu, gdybyście przeszli szlak bojowy od Lenino do Berlina, to też by wam nogi w d… wlazły!” I faktycznie: trudno czegoś więcej się tu doszukać poza krótkimi nogami oswobodzicieli. Może właśnie takie mieli?

Może do rzeźby pozował pluton zapaśników z Dywizjii Kościuszkowskiej? Ci muszą mieć krótkie odnóża, bo środek ciężkości jest wtedy niżej, bliżej ziemi, więc trudniej takiego obalić…

Nie mają tyle szczęścia i wdzięku pomniki wojenne robione po 1989 roku. W nich wartości plastyczne zeszły na dalszy plan. Priorytetem jest kolesiowska zależność i miejsce w stajence przy żłóbku. Kompozycja z reguły jest chaotyczna, jakby zgodnie z owsiakowym „róbta co chceta”, a proporcje zaczynają wołać o pomstę do nieba. Nie ma dawnej staranności, nie ma rzetelności. Jest pośpiech i owczy pęd po gotówkę. Nikt na nic nie zwraca uwagi. Nawet zamawiający – zazwyczaj urzędnik – nie stara się zadbać o przyzwoity wygląd dzieła. Interesuje się nim tylko do odbioru i odsłonięcia. Potem wszystko ma głęboko w… kopalni.

Czy takie realizacje coś więcej za sobą niosą? Kiedyś mówiono o patriotyzmie. O dumie narodowej, o kłanianiu się, ale po polsku.

Obecne realizacje odrażają i rodzą pytanie: po kiego je postawiono skoro nic w sobie nie mają i niczego dobrego ze sobą nie niosą? Przykład? Polecam z mojej okolicy. Lokalny kamieniarz miał się popisać, to zrobił jak umiał. Ja bym za taką glapę nie chciał umierać. A dla porównania: rzeźba spotkana na Powązkach.

Nie będę się nad nim pastwił. Kiedyś miałem okazję go spotkać.
Na powitanie mi rzucił: „Cześć. Jestem Czesław. Stawiam osiemset pomników w roku.”
Jako żywo przypomniała mi się scena i dialog między Bobem Dylanem i Mickiem Jaggerem, kiedy się poznawali: „Cześć Dylan. Jestem Jagger. Mick Jagger. TEN Jagger!” Na co Dylan mu odpowiedział: „Cześć. Jestem Dylan. Bob Dylan. Czy ja ci się zwierzam ze swoich problemów?”

Źródło: Kurier kamieniarski

Autor: Rafał Frankiewicz | Data: wtorek, 19 maja 2020

PolandGermanEnglishCzech